czwartek, 16 lutego 2017

5. Nowe horyzonty - część 7

Po długiej drodze Kaiton i Uwerth dotarli do górskiej wioski. Nazywana była przez miejscowych Scalonym Zboczem, gdyż to z niej wyruszało się do głównego celu Kaitona i Uwertha. Jednak nazwa ta pochodzi również z tego, że wioska mieści się na dwóch zboczach gór. Żyła ona swoim życiem. Było na niej kilka domów, małych pól uprawnych, hodowli zwierząt. Przez środek wioski przechodziła droga rozchodząca się w pewnym momencie jej przebiegu na dwie. Przy rozstaju tym mieścił się kościół, dom wójta i sklep wielobranżowy. Jedna z dróg prowadziła przez las do jednej z sąsiednich wiosek, druga zaś, skierowana ku górze, prowadziła do klasztoru jedności - celu dwóch braci.

Nie wiedzieli, ile zajmie im nauczenie się tej techniki. Wzięli więc ze sobą trochę ubrań spakowanych w plecaki. Mijając karczmę Uwerth spytał:

- Może zanim wyruszymy, napijemy się czegoś?
- Nie po to tu jesteśmy. - odpowiedział lekko zirytowany Kaiton - Przecież mamy prowiant i picie, prawda?
- No cóż...
- Serio? Miałeś to załatwić.
- Tak jak i miałem załatwić kilkanaście innych spraw. Wyleciało mi to z głowy.
- Ech... No dobra. - powiedział po chwili milczenia - Ale tylko na chwilę. Kupujemy jedzenie, coś do picia i wychodzimy.

Weszli do środka i podeszli do barmana. 

- Dwie butelki wody i coś do jedzenia, poproszę. - rzekł Kaiton
- Nie mamy wody. To bar. Jedyne co mamy to piwo i wódę. Jak nie pasuje to jedź pan do miasta. 
- Daj spokój Geb. - wtrącił Uwerth - To mój brat
- Pan Uwerth. Trza było tak od razu. Ale i tak nie mam tu wody. Mogę wam co najwyżej nalać piwa z sokiem do butelek.
- Nada się - powiedział brat Kaitona - A jak z jedzeniem?
- Nie daje żarcia na wynos. Nawet jeśli zamawia u mnie władca ludzi.
- Nawet jakiejś kanapki?
- Nawet cholernej kanapki. Wybacz, takie rozkazy wójta.
- W takim razie będziemy musieli odwiedzić wójta.
- Nie, zaczekaj, nie idźcie tam!
- Czyżby? Czemu?
- Ja... Nie mogę powiedzieć.
- I tak tam pójdziemy więc po prostu powiedz.
- Oni... Zabiją nas jak powiem.

Teraz już byli pewni, że coś się święci. Od razu ruszyli do domu wójta. 

Uwerth kilkukrotnie zapukał do drzwi. Bez skutku. Powtarzał tą czynność jeszcze kilka razy. Cały czas z tym samym efektem. Postanowił więc wyważyć drzwi siłą. Tak zrobił. W środku był ciemny korytarz. Żadne światło, prócz tego z wyważonych drzwi, tam nie dochodziło.  Weszli do środka. Spojrzeli do pokoju znajdującego się po lewej stronie. Światło się zapaliło. Na środku pokoju stało krzesło, na którym siedział wójt, a raczej jego ciało. Nie żył. Był cały we własnej krwi. Obok niego medytowało dwóch nalidianów. 

Byli oni prawie że identyczni, co rzadko się zdarza wśród nich. Albowiem różnice między jednym a drugim nalidianem są diametralne. Jeden może mieć twardą, ciemną skórę a drugi delikatną, śliską powłokę podobną do płazów. 

Nalidianie medytujący przy zwłokach wójta posiadali twardą, skorupowatą skórę o trawiastozielonej barwie. W miejscach stawów oraz na klatce piersiowej posiadali fioletowe odbarwienia. Ich głowy przypominały korpusy krabów. 

W momencie wkroczenia Kaitona i Uwertha do pokoju obudzili się. Otworzyli szybko oczy. Były jasnofioletowe. Odnieśli wrażenie że spojrzenie nalidian przeszywa ich na wylot. Powstali z ziemi. Byli mniej więcej tego samego wzrostu co ludzie. 

- Kim jesteście i co tu do cholery robicie? - spytał agresywnie Uwerth
- Mógłbym się ciebie zapytać o to samo. - powiedział jeden z nalidian - Z resztą nieważne, i tak nie przeżyjecie na tyle, żeby poznać odpowiedź.
- Spokojnie, bracie. - wtrącił drugi nalidianin - Skoro i tak nie przeżyją, to może zaspokoimy ich ciekawość? Niech mają jakąś radość z życia.
- No tak, zapomniałem, że lubisz bawić się z ofiarami.

Kaiton spojrzał w stronę wyjścia, które natychmiast zasłonił wyrastający z ziemi mur.

- Nawet nie myśl o ucieczce, głupi człowieku. - powiedział drugi nalidianin - Jak już tu wszedłeś, to już stąd nie wyjdziesz. 
- Nie myślałem o ucieczce - powiedział Kaiton uśmiechając się znieważająco - Zastanawiałem się tylko, jak daleko odlecisz po tym, jak skopię ci tyłek.
- Zarozumiałyś... - powiedział pierwszy nalidianin robiąc krok w stronę Kaitona - Pozwól, że pokażę ci gdzie twoje miejsce głupi wytworze thoenów.
Nalidianin ruszył w stronę Kaitona, chcąc go przebić swoją trójszponową dłonią. Władca ludzi jednak nie został obojętny. Błyskawicznie uwolnił swoją moc. Fala uderzeniowa była tak duża, że zatrzymała zryw napastnika. Znajdował się około metra od nalidiana. Wystarczył jeden szybki cios w brzuch, aby odleciał z tą samą szybkością, z jaką na niego ruszył. Drugi nalidianin mógł tylko stworzyć wyrastający z ziemi mur, aby jego brat przypadkiem nie wyleciał za ścianę. 

- Kim... Ty jesteś? - Spytał drugi 
- O! Teraz chcesz rozmawiać! - powiedział nieco szydząco Kaiton - Pozwól że się przedstawię. Jestem Kaiton Kagiris, to jest mój brat Uwerth. Razem jesteśmy dwoma władcami ludzkości.
- Cholera! Że też musieliśmy trafić akurat na władców... - powiedział jeden z nich pod nosem - Jestem Vego, a ten na ziemi to mój brat Yego. 
- Z tego co wiem każdy nalidianin posiada własną, unikalną zdolność. Jakie są wasze?
- Ha! Myślisz, że ci powiemy? - powiedział Yego
- Jesteście na przegranej pozycji. - powiedział Kaiton - Mimo tego, że każdy z was jest inny, wszyscy macie jedną wadę. Nie potraficie ukryć swojej mocy, przez co my doskonale wiemy na co was stać, a wy nie. 
- Sprytnie to sobie wymyśliłeś, - rzekł Vego - ale dopiero co pokazałeś nam swoją moc. Wiemy więc czego możemy się po tobie spodziewać.
- Nie, nie wiecie. Myślicie, że uwolniłem całą swoją moc na jeden cios, mający na celu przypomnienie mi jak się walczy?
- Co tu robicie? - spytał Uwerth - Kto wami dowodzi? Jakie macie zadanie?
- Naprawdę chcesz wiedzieć, co? - powiedział Yego - Przez naszą trudną sytuację na froncie mieliśmy was złamać od środka. No wiesz, przejąć parę waszych wiosek, wznieść parę buntów, osłabić was. A kto nami dowodzi? Nie kto inny jak generał Garin, któremu nawet teraz wysyłamy informacje o was.
- Co?! Jak?!
- Pytałeś o nasze unikalne zdolności. Tak się składa, że umiejętnością Vego jest telepatia. Właśnie wysyła informacje o was bezpośrednio do naszego dowódcy.
- Kto do jasnej cholery jest waszym przywódcą? - spytał Uwerth, jakby miał zaraz wybuchnąć
- Cholera, Yego, masz za długi język. Przecież wam powiedzieliśmy że generał Garin, podszywający się aktualnie pod jednego z członków twojej służby.
- Co?! - Uwerth był coraz bardziej bliski wybuchu wściekłości, jego moc rosła z każdą sekundą.
- I kto tu ma długi język? 
- Za kogo podszywa się ten wasz cholerny generał Garin?!
- Nie tym tonem, człowieku.

Uwerth nie wytrzymał ani chwili dłużej. Jego gniew był już zbyt silny. Nie mógł znieść myśli, że wróg znał jego każdy krok. Ruszył w kierunku nalidian z niesamowitą prędkością. Chwycił ich za szyje i niemalże wgniótł w ścianę. 

- Pytam jeszcze raz! - krzyknął Uwerth - Za kogo podszywa się wasz cholerny dowódca?!
- Cholera... Puść nas... To ci powiemy...
Zrobił to, o co poprosił go nalidianin. Jednak zielonoskórzy nadal byli przyparci do muru. W błyskawicznym tempie po puszczeniu szyi nalidian, Uwerth zmaterializował z energii dwa miecze i przyłożył im do gardeł. 
- A więc? - Spytał już nieco spokojniejszy ale nadal wściekły
- Ja... Nie pamiętam... Wy ludzie macie dziwne imiona... - powiedział Vego
- Gadaj! - krzyknął przykładając im ostrza jeszcze bliżej, wystarczyłoby lekkie przesunięcie ręki, aby pozbawić ich życia
- Przybrał formę jakiegoś lokaja. - powiedział Yego - Tylko jak on się nazywał? Jakoś na V... Viktor... Viniar... Vinet...
- Cholera jasna... Kaiton! - krzyknał Uwerth - Musimy wracać do stolicy!
- Rozumiem o co chodzi. - rzekł Kaiton - A co z nimi? 

Uwerth był dla nalidian bezlitosny. Jeden szybki ruch jego ostrzy wystarczył, aby pozbawić zielonoskórych głów. Pomimo, że po ich śmierci Uwerthowi ulżyło, miał jeszcze na tyle wielką moc, by bez problemu zniszczyć strasznie wytrzymałe ściany Vego. Ich plan nauczenia się techniki fuzji ciał musiał poczekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz