niedziela, 12 marca 2017

7. Początek końca - część 2

Nad Redoris zaszło już słońce. Ulice były oświetlone pochodniami, lecz na dachach, gdzie stacjonowali wartownicy pozostała niemal całkowita ciemność. Patrząc z punktu widokowego w pałacu Hakara można było zobaczyć, jak pięknie miasto wygląda po zachodzie słońca. Ten wieczór jednak był dziwny. Wszyscy wartownicy czuli pewien niepokój. 

W pewnym miejscu na wysokości dachów w zewnętrznym pierścieniu pojawiła się ciemna mgiełka. Nie zwróciło to jednak uwagi strażników. Zareagowali dopiero, gdy mgła przeleciała przez jednego z nich i zabiła go. Żaden z wartowników nie zdążył jednak ani ogłosić alarmu, ani nawet podjąć próby walki, pomijając fakt, że ciężko jest walczyć przeciwko mgle. 

Mroczny obłok poruszał się z niesamowitą prędkością. Każdy wartownik, którego minął, miał poderżnięte gardło. Celem tej dziwnej mgły było jednak wnętrze pałacu. Jak nie trudno się domyślić nie było to dla niej problemem. Strażników przy głównym wejściu potraktowała tak samo, jak tych na dachach. 

Gdy zdołała wejść do środka przybrała materialną formę. Ciało zakute w zbroję, cztery odnogi na plecach, czarna, gęsta mgła zakryta kapturem zamiast głowy, srebrna maska w kształcie czaszki oraz świecące, czerwone ślepia. Doskonale wiedział, gdzie szukać swojego celu. 

Jedyną osobą, jaką spotkał po drodze był Azel. Wykonał jedno cięcie wzdłuż jego klatki piersiowej. Azel krzyknął z bólu, chwilę potem zginął. Hakar słysząc to, chciał biec z pomocą. Zanim jednak wyszedł z pomieszczenia z widokiem na miasto, zobaczył go. Świecące, czerwone ślepia. Srebrna maska. To bez wątpienia był on. 

- Kopę lat Hakar!
- Ty... Co ty tu robisz?! - spytał z niedowierzaniem w to co widzi, robiąc krok do tyłu
- A wiesz, tak przyszedłem na herbatkę i ciasteczka, pogadać, powspominać stare czasy. - rzekł szyderczo Xar, wchodząc do środka. - Jak myślisz, po co tu przyszedłem?! 
- To ty zabiłeś moich wartowników!
- Nie tylko ich. - powiedział podchodząc do okna i patrząc w miasto - Po drodze napatoczył się jeszcze jakiś krótkowłosy w białych szatach.
- Co?! 
- Nie lubię białych ubrań. Za bardzo widać na nich krew.

Hakar powoli przestawał być spokojny.

- Przychodzisz do mojego pałacu. Zabijasz moich ludzi. Czego ode mnie chcesz?
- Na prawdę jeszcze się nie domyśliłeś? - zwrócił się w jego stronę - Chcę twojej smoczej gwiazdy.
- Czyli chcesz mnie zabić. Dobrze więc. Wiedz jednak, że nie poddam się bez walki. 
- Dokładnie tego spodziewałem się po wielkim Hakarze.

czwartek, 9 marca 2017

7. Początek końca - część 1

Zdawało się, że pomimo opuszczenia Grineal przez Kaitona i jego uczniów, wszystko pozostanie w normie. ludzie i diabły zajmowali się swoimi sprawami. Azurowie zamykali się w swoich świątyniach i tworzyli kolejne swoje sekrety. Arachnianowie natomiast walczyli ze zbuntowanymi plemionami. Wszystko miało pozostać normalne.
Minęło kilka godzin odkąd Kaiton i chłopcy wypłynęli. Słońce zaszło. Nastał wieczór. Większość diabłów wróciło do ciepłych domów, gdyż wieczory na Redoris nie należały do najcieplejszych. Niektórzy zamiast do domów poszli do knajp, nocnych klubów czy innych miejsc, niektórzy pełnili wartę na dachach budynków. W samym środku miasta zbudowanego na zboczu wulkanu, w samym kraterze mieszkał władca Diabłów - Hakar. 

Patrzył w stronę swego miasta przez wielkie okno w swym pałacu. Nazywał to miejsce punktem widokowym. Ostatnimi czasy dosyć często się tam pokazywał, a przychodził tam zawsze, gdy coś go gryzło. Podszedł do niego jego doradca jak i najlepszy przyjaciel, Azel. 

- Coś cię gnębi, panie? - spytał
- Jesteśmy tu sami, - odpowiedział Hakar, nadal patrząc w miasto - nie musisz używać formalnych zwrotów. A co do twojego pytania to tak, coś mnie gryzie. 
- Co takiego? - powiedział, również podchodząc do okna - Znamy się nie od dziś. Możesz mi powiedzieć o co chodzi. 
- Mam pewne wątpliwości co do tego wszystkiego. - rzekł po chwili Hakar - Mówiłem ci, co było parę dni temu na spotkaniu władców. 
- Martwisz się pojawieniem się Xara?
- O Xara martwić się nie muszę. Bardziej przejmuję się tym, co będzie po jego pokonaniu. Wiesz, że zerwaliśmy Traktat Azurski więc praktycznie nie będziemy mieli powodów, by utrzymać pokój za wszelką cenę. Wojna będzie bardzo prawdopodobna.
- Jest jeden powód, dla którego należy utrzymać pokój. Lud.
- Co?
- Lud, ludzie, diabły, arachnianie, azurowie, jestem pewien, że żaden z cywili nie chciałby, żeby wojna sprowadziła śmierć na jego bliskich. Poza tym... naprawdę chciałbyś walczyć przeciwko Krodace?
- Co?! Ty...
- Myślałeś, że nie wiem? Połowa pałacu o tym wie. Myślałeś, że nie widać jak na nią patrzysz? Jak o niej mówisz? Nawet jak opowiadałeś mi o spotkaniu władców, wspominałeś o Krodace z o wiele większymi szczegółami niż o innych. 
- Zamknij się!
- Spokojnie, nie ma się czego wstydzić. Ja idę do swojego pokoju. Muszę jeszcze skończyć dokumentację. Nie siedź tu za długo.

Hakar przytaknął. Zauważył coś dziwnego. Coś, czego nie dostrzegł podczas rozmowy z Azelem. Wartownicy na dachach... byli martwi. Nie był w stanie stwierdzić, co mogło ich zabić. Nie miał jednak czasu na myślenie. Zaraz po zauważeniu ciał usłyszał krzyk. Krzyk swojego najlepszego przyjaciela. 

czwartek, 2 marca 2017

6. Zmiennokształtny - część 4

Minął dzień po "Nalidiańskiej Masakrze" zmiennokształtnego. Ludzie zdążyli powrócić na środkową i północną wyspę Horineal. Nie byli tak liczni jak kiedyś, ale wkrótce miało się to zmienić. 

Uwerth w pewnym momencie poczuł pewne wątpliwości. Pomyślał, że może nie powinien tego robić, że może jego brat miał rację, że można było rozwiązać to bez użycia siły. Wiedział, że nalidianie nie umierają od razu, lecz mimo to czuł się dziwnie.

Chiron wraz z Kaitonem poszukiwali w Wielkiej Bibliotece, wydrążonej w największej z nieregularnych skał znajdujących się na najbardziej wysuniętej na północ wyspie wskazówek dotyczących tego, co powiedział im w tajemniczy sposób zmiennokształtny. Pomimo jej wielkości nie było tam zbyt wielu ksiąg opisujących historię nalidian, a jeśli już były, to nie były one zbyt dokładne i zawierały dużo archaizmów, przez co jeszcze trudniej było je zrozumieć. 

W pewnym momencie jednak Chiron natknął się na starą i nieco zniszczoną księgę w skórzanej oprawie, zatytułowaną "Legenda Nalidii", czyli kontynentu z którego wywodzą się nalidianie. Okazało się, że opisywała ona ich dzieje jeszcze z czasów zanim kraina ta była podzielona na pięć krajów i przeludniona. 

Czuł, że to właśnie w tej książce znajdzie to, czego szukał. Nie mylił się. Po kilku minutach szukania znalazł zapiski o tajemniczym zmiennokształtnym. Zdziwił się jednak, gdyż informacje o nim były datowane na bliżej nieokreślony czas, około tysiąca lat temu. Nie porzucił jednak jedynego tropu i zaczął czytać. 

- Znalazłeś coś? - spytał Uwerth
- Jak na razie to nasz jedyny trop. - rzekł Chiron - Powiedział, że zmiennokształtny był, jest i będzie tylko jeden, ale to niemożliwe żeby przeżył całe tysiąc lat! Nawet nalidianie, którzy są długowieczni tyle nie żyją. 
- Dziwna sprawa. Tak czy inaczej powiedz czego udało ci się dowiedzieć do tej pory.
- Hmm... - Chiron spojrzał w księgę - Tutaj jest napisane, że władca nalidian miał dwóch synów. zmiennokształtnego oraz przenoszącego się. Pod wpływem pewnych wydarzeń Zmiennokształtny odzyskał cząstkę swojej duszy z rąk swojego ojca.
- Cząstkę duszy?
- Tak, władca nalidian przetrzymuje cząstkę duszy każdego przedstawiciela gatunku w kuli w swoim ciele. Dzięki temu jest w stanie kontrolować każdego z nich jak i utrzymać swoją władzę przez tyle lat.
- Władza absolutna, sprytnie.
- ...Stał się pierwszym w pełni wyzwolonym nalidianinem. - Chiron czytał dalej - Jego ojciec wpadł z tego powodu w niepohamowany szał. Mimo wyzwolenia był bliski śmierci z jego ręki. W ostatniej chwili pomógł mu Przenoszący się, przekazując mu swoją unikalną zdolność. Nie pomogło to jednak na długo. Władca nalidian zabił swoich synów za jednym zamachem. Prawdopodobnie Przenoszący się zginął permanentnie, przez przekazanie swej zdolności bratu. Zmiennokształtny zaś pomimo, że zginął pierwszy raz, nie pojawił się nigdy więcej w historii...
- Aż do teraz. - wtrącił się Uwerth - Jak myślisz, to on?
- Zgodnie z tym co mówił, - rzekł Chiron zamykając księgę - Zmiennokształtny był, jest i będzie tylko jeden. Poza tym ta historia tłumaczyłaby czemu posiada dwie zdolności, teleportację i zmianę kształtu.
- W sumie... To by tłumaczyło też czemu pytał o wspomnienia Kaitona. 
- Co teraz zrobimy? 
- Sądzę, że zrobiliśmy to, co do nas należało. Zażegnaliśmy konflikt z nalidianami, przynajmniej tymczasowo. Dalsze wydarzenia będą już zależeć od kogoś innego.

Wyszli z Wielkiej Biblioteki i wrócili do stolicy. Wszystko wydawało się być w porządku. Chłopcy cały czas trenowali, Kaiton ich pilnował, Uwerth załatwiał swoje sprawy. Całe spokojne życie bohaterów zostało jednak przerwane pewną wiadomością umieszczoną w lokalnej gazecie.

niedziela, 26 lutego 2017

6. Zmiennokształtny - część 3

Kaiton i Uwerth pędzili co sił w nogach w stronę szkoły Chirona. Wparowali do środka z impetem. Trenujące dzieci nieco się wystraszyły, lecz chwilę potem kontynuowały trening. Przy przeciwnej ścianie, koło drzwi do gabinetu stał Chiron, obserwujący uczniów. Widząc, co się własnie stało zawołał do uczniów:

- Dobrze dzieci, czas na przerwę.

Podszedł do swego ojca i stryja i spytał:

- Co tu robicie? Nie mieliście trenować w klasztorze?
- Nie ma czasu! - powiedział Kaiton - Gdzie są moi chłopcy?!
- Po co te nerwy? Są tutaj. Na najwyższym piętrze. Trenują.
- Jest z nimi Vincent?! - spytał nerwowo Uwerth
- Tak... Przyprowadził ich tu kilka godzin temu.

Władcy natychmiast ruszyli na ostatnie piętro. Gdy tylko Kaiton spostrzegł lokaja, ruszył na niego. Chwycił go za łachmany i cisnął w ścianę.

- Ty cholerna podróbko! - krzyknął - Gadaj, co zrobiłeś z prawdziwym Vincentem?!
- O co ci chodzi? - spytał nieco szyderczo lokaj
- Ty już wiesz, cholerny nalidianinie. Gadaj albo poderżnę ci gardło jak tamtym dwóm.
- Wy ludzie jesteście chyba tacy narwani i głupi z natury.

Gdy to powiedział, zastosował ten sam sposób, co na Hefa. Zmienił wygląd swoich oczu na oryginalne, uwalniając przy tym ogromne ilości mocy. Odepchnął trzymającego go Kaitona na około trzy metry samym wypięciem klaty.

- Rozumiesz aluzję? - powiedział zmiennokształtny - Gdybym chciał, tego miasta by już nie było. 
- To twoje... oryginalne oczy...? - Spytał z niedowierzaniem Kaiton - Gdy przyjmujesz czyjąś postać, masz też tyle samo mocy, prawda? Przywracając sobie oczy do oryginalnej postaci uwolniłeś niewiarygodne pokłady mocy! Nie możesz być zwykłym nalidianinem, więc kim, do cholery?!
- Jesteś władcą ludzi z Grineal, prawda? - spytał spokojnie zmiennokształtny
- Tak, i co z tego?
- To prawda, że każdy kolejny władca dziedziczy wspomnienia po poprzedniku? Posiadasz wspomnienia pierwszego władcy?
- To prawda, ale... do czego zmierzasz?
- Być może mnie pamiętasz, lub chociaż o mnie słyszałeś. Nie powiem ci kim jestem, ani nie przybiorę teraz prawdziwej formy. Mogę ci tylko rzec, że jestem starszy niż myślisz. Kim jestem naprawdę, spróbuj wywnioskować sam. Teraz wybacz, muszę spłacić swój dług wobec was.
- Dług? - spytał Uwerth - O czym on mówi?
- Pod waszą nieobecność zdarzył się mały... wypadek. - rzekł Chiron - W dużym skrócie nasz "gość" zniszczył ścianę na najwyższym piętrze i żeby mi to wynagrodzić, zgodził się pomóc nam na froncie.
- "Pomóc" to chyba za lekkie słowo. - powiedział zmiennokształtny - Zamierzałem raczej całkowicie wyniszczyć nalidian na froncie.
- Co? - Spytał z lekkim zaskoczeniem Uwerth - Czemu chcesz walczyć przeciwko swoim?
- Powiedzmy, że po prostu chcę to zrobić. Niech to będzie ostrzeżenie dla władcy nalidian ode mnie. 

Zmiennokształtny wyruszył na front już następnego dnia. Ludzcy żołnierze zostali powiadomieni o jego przybyciu i nie robili zbędnych problemów. Nalidianin uwolnił jeszcze więcej mocy, przywracając swą prawą rękę do oryginalnej formy. Miała ona beżową skórę oraz coś w rodzaju naturalnego pancerza w kolorze brązowo-szarym na przedramieniu. 

Właśnie tym ramieniem stworzył olbrzymią, kilkumetrową kulę czystej energii. Cisnął nią w kierunku swych pobratymców, zabijając tym samym zdecydowaną ich większość z środkowej wyspy Horineal. Zniszczył przy okazji część krajobrazu, polany, drzewa, wzniesienia, zostawiając tylko popiół i piach. Nieliczni próbowali się wycofać, lecz w mgnieniu oka zostawali pokonywani i dobijani. Wszystko przez zdolność teleportacji tajemniczego zmiennokształtnego. Był świadom tego, że zabił ich jednorazowo, że mogą się w każdej chwili wskrzesić, dlatego pomimo tymczasowo zlikwidowanego zagrożenia zalecił ludzkim żołnierzom ostrożność. 

Niedługo potem udał się na ostatnią wyspę Horineal. Tam jednak starał się nie spustoszyć wszystkiego. Wykorzystywał mniej energii, ale bardziej dokładnie, Zabijając po kolei wszystkich najeźdźców. Ostatniej swojej ofierze rzekł tylko, by nikt nie próbował powstać z martwych, gdyż będzie przez niego ponownie zabity. Było to oczywiście kłamstwo, gdyż nie miał zamiaru zostawać u ludzi. Nalidianie jednak nie mogli tego wiedzieć, gdyż w miejscu, gdzie idą po swojej pierwszej i drugiej śmierci nie otrzymują żadnych informacji ze świata żywych. 

Miejsce to nie jest i prawdopodobnie nie będzie zbadane. Do teraz nie wiadomo jak ono właściwie powstało. Wiadomo tylko, że miejsce to jest w jakiś sposób powiązane z tajemniczym pojawieniem się nalidian w tym świecie. W większości jest to puste, ozdobione jedynie świetlistymi śladami. Tylko oni mogą się tam dostać. Gdy tam są, ich stała moc nieustannie rośnie. Dlatego zwykle wracają do żywych, gdy uznają że są dostatecznie silni. 

czwartek, 23 lutego 2017

6. Zmiennokształtny - część 2

- Więc czego chcesz Vin... - Zaczął rozmowę Chiron w swoim biurze - A właściwie to jak się nazywasz?
- Chcesz poznać imię zmiennokształtnego? - powiedział nalidianin - A skąd będziesz wiedział, że to nie imię tylko któregoś z jego oblicz...
- Nie będę wiedział. Chcę tylko zwracać się do ciebie po imieniu, ponieważ nazywanie cię ciągle nalidianinem jest niegrzeczne.
- Ludzie i ta ich przesadna grzeczność... Dobrze więc. Wszyscy inni nalidianie na... Jak wy nazywacie te wyspy? Horineal? Nieważne. Wszyscy tutejsi nalidianie znają mnie jako generała Garina. Szkoda jednak, że to imię nie jest prawdziwe. 
- Podszywasz się nawet przy swoich? - spytał Hef
- Sytuacja tego wymaga. Gdyby oni, albo nawet wy poznalibyście me imię, w najlepszym przypadku zrezygnowalibyście z prowadzenia tej rozmowy i ucieklibyście gdzie pieprz rośnie.
- Czyżby? - Spytał pewny siebie Chiron - Kim zatem naprawdę jesteś?
- Może myślisz, że się nie przerazisz, jednak ja to wiem. Było już wielu takich jak wy. Żaden nie zareagował inaczej. Na tę chwilę mogę wam jedynie powiedzieć, że jestem o wiele starszy, niż sądzicie. Możecie poszukać w jakichś kronikach czy innych książkach związanych z nalidianami, może coś znajdziecie. Zmiennokształtny był, jest i będzie na świecie tylko jeden.
- Słuchaj ty... - Chciał powiedzieć Hef, jednak Chiron mu przerwał pokazując gest uspokojenia się
- Jak wolisz... Garin. Powiedz, po co podszywałeś się pod jednego z nas?
- Chyba mogę wam powiedzieć, skoro i tak zmieniłem co do tego zdanie. Podszywałem się pod waszego lokaja, ponieważ chciałem osobiście poznać wasze plany, a wiadome było, że władca ludzi jak i jego synowie czy straż przyboczna byliby zbyt silni dla zwykłych żołnierzy. Chciałem, że tak powiem, zniszczyć was od środka. 
- Hmm... - Zastanowił się chwilę Chiron - Mówiłeś, że generał Garin to tylko jedna z twoich postaci. 
- Tak. Jako generał chciałem przejąć władzę nad tymi terenami "zgodnie z zasadami". Widzisz, obecne tereny nalidian dzielą się na pięć części. Jedna należy do najwyższego króla, nad pozostałymi panują generałowie. Te wyspy, Horineal, miały być szóstą prowincją, nad którą panowałbym ja. 
- Skoro jesteś tak silny, - zaczął Hef - To czemu od razu nie wyzwiesz najwyższego na pojedynek?
- Mam swoje powody o których nie muszę z wami rozmawiać.
- A co masz zamiar teraz zrobić? Mówiłeś, że zmieniłeś zdanie czy coś w tym rodzaju.
- Nie wiem. Może wyjadę na Thoen? Może na południe? Może do niezbadanych krain? Kto wie. Możecie być jednak pewni, że przez pewien czas nie zabawię u ludzi. Będąc tu poznałem trochę waszej kultury. Subiektywnie stwierdzę, że nie zasługujecie na los jaki was czeka ze strony nalidian.
- Zaczekaj. Może zanim odjedziesz, pomożesz nam z twoimi pobratymcami? Mój ojciec i wujek specjalnie wyruszyli w podróż, by nauczyć się czegoś, co nam pomoże.
- A niby dlaczego miałbym wam pomagać?
- Rozwaliłeś ścianę w mojej szkole, jesteś mi coś winien.
- Spokojnie, znam kogoś, kto naprawi ją bez większych problemów. Hę?

Zmiennokształtny przerwał swoją myśl. Otrzymał telepatyczną wiadomość od jednego ze swoich szpiegów, Vego. Zdołali oni zatrzymać na jakiś czas ludzkich władców. Zanim jednak fałszywy Garin wydał im kolejne rozkazy, połączenie między nimi zostało nagle przerwane. Było to spowodowane śmiercią Vego. 

- Cholerne słabiaki... - powiedział do siebie pod nosem Zmiennokształtny, po czym rzekł - Nieważne, mam takie przeczucie, że już nie żyje.
- Co?
- Nic nic. Mówiłeś coś o długu. Czego więc chcesz?

Chiron w imieniu ojca odpowiedział.

niedziela, 19 lutego 2017

6. Zmiennokształtny - część 1

Od dotarcia Kolina i Tosa do szkoły walki Chirona minęło już kilka godzin. Pomimo tego chłopcy nie byli ani trochę zmęczeni treningiem. Każdy z nich był na swój sposób wyjątkowy. Eron był synem Uwertha, przez co odziedziczył część mocy władcy. Taka sama sytuacja miała miejsce z Kolinem. Tos był pół-thoenem pół-kowalem, przez co jego potencjalna moc wykraczała poza możliwości pozostałych. Nie umiał jej jednak w pełni wykorzystać, więc przez cały czas trenował z Kolinem. Najsłabszym z uczniów Kaitona nadal był Geran, trenujący przez cały czas z Eronem. Pomimo tego, że młodszy syn Uwertha posiadał część mocy ojca, podczas treningu moc Gerana rosła w większym stopniu niż jego. Działo się tak, ponieważ w synie Gorusa płynęła krew Shadorinów. Od pokoleń w rodzinie Gerana rodzili się najsilniejsi wojownicy, właśnie przez krew bardziej tolerującą przyrost mocy niż u innych ludzi. Jednak nawet to nie sprawiło, że dorównał Kolinowi czy Tosowi. Poziom jego mocy był równy ich poziomowi z momentu gdy dopiero przypływali na Horineal. 

Vincent wraz z Hefem obserwowali trening chłopców. Siedzieli na ławce przy ścianie sali treningowej. 

- Hef, prawda? - zagadał Vincent
- Ta. - odpowiedział zgorzchniało Hef
- Więc to ty jesteś dziadkiem Tosa. Pocieszny z niego dzieciak, wiesz?
- Wiem.
- Co z tobą? Coś cię gryzie?
- Czuję, że spieprzyłem sprawę. - powiedział po chwili Hef - Nie jestem zadowolony z tego, że potomek rodu kowali chce zostać wojownikiem. Powiedziałem Tosowi, że dopóki nie stanie się tak silny by zrobić na mnie wrażenie, nie chcę go widzieć. Dopiero po spędzeniu tu kilku dni zrozumiałem, że nasze drogi będą się krzyżowały, czy bym tego chciał, czy nie. Jestem świadom tego, że nie mogę wybierać drogi życiowej dla Tosa. I jestem pewien, że nie chciałby prowadzić nudnego życia kowala. W takich chwilach jak tamta człowiek potrzebuje wsparcia kogoś bliskiego, by ten pomógł mu pokonać trudności. Ja zamiast mu je dać, wręcz go dobiłem. 
- Dlaczego nie cofniesz swoich słów? Tos jest tutaj. Możesz...
- Nie mogę. - przerwał mu Hef - Młody widział we mnie kogoś wielkiego, pomimo, że jego droga nie prowadzi do tego samego celu co moja. Jeśli cofnę słowa to tak, jakbym się poddał. Tos straciłby swój cel zostania najsilniejszym wojownikiem jakiego widziałem. 
- Rozumiem...
- Nie. Nie rozumiesz. Masz kogoś, kogo przyszłość postawiłbyś ponad swoją? 
- Jestem lokajem Uwertha. Nie mam nikogo takiego. 
- Zła odpowiedź.

Hef wiedział, że coś jest nie tak z Vincentem. Uwolnił trochę swojej mocy, by stworzyć miecz. Od razu przyłożył go lokajowi do gardła. Chłopcy widząc, co się dzieje stanęli w miejscu i tylko patrzyli na dorosłych.

- Każdy człowiek, niezależnie od swojego miejsca na świecie, ma kogoś takiego. - powiedział zdecydowanie Hef - Jeśli ty nie masz to znaczy, że nie jesteś człowiekiem. Pytam więc, kim jesteś?
- Chyba wpadłem - powiedział ten, który podszywał się pod Vincenta

Oczy zmiennokształtnego zmieniły się. Postać lokaja pozostała nadal, jednak jego źrenice stały się cienkie jak u kota za dnia a tęczówki stały się pomarańczowo-złote. Sama ta przemiana uwolniła ogromne ilości mocy. W zależności od przyjętej postaci, zmiennokształtny posiadał różną siłę. Gdy zmienił tylko swoje oczy na te z jego oryginalnej postaci, uwolnił takie ilości mocy, że samego Hefa wręcz zamurowało. Upuścił stworzony miecz i odskoczył. Chłopcy nadal stali jak wcześniej. Moc zmiennokształtnego była tak wielka, że nie byli w stanie nawet jej zauważyć, tak jak Geran w dzieciństwie nie mógł wyczuć mocy Tosa. 

- Ty... Kim ty jesteś? - spytał niedowierzający w taką potęgę Hef
- Ja? Jestem tylko nalidianinem bawiącym się w czyjeś życie. - powiedział zmiennokształtny
- W czyjeś życie? To znaczy... Co zrobiłeś z Vincentem?! Gadaj! - krzyknął Hef, nieco bardziej pewny siebie.
- Nie tym tonem człowieczku

Hef nie wytrzymał. Był kowalem i może nie znał się na walce, ale potrafił się bronić na swoje sposoby. Użył jednej z technik przekazywanych w jego rodzinie z pokolenia na pokolenie. Były to "Ostateczne Ostrza". Polegały one na tworzeniu nawet kilku ostrzy na raz, i ciskaniu nimi w przeciwnika za pomocą samej energii. Wokoło Hefa pojawiło się pięć "źródeł", z których wystrzeliwane były najróżniejsze ostrza. 

Nalidianin jednak nie pozostał obojętny. Poza zdolnością zmiany kształtu, mógł także natychmiast się teleportować. Wykorzystał więc tę moc by znaleźć się za plecami Hefa. 

- I po co ta agresja? - rzekł nalidianin - Przecież czułeś, że jestem od ciebie o wiele silniejszy, nawet będąc w dziewięćdziesięciu procentach słabym lokajem.

Hefa nie ruszały jego słowa. Stworzył kolejne ostrze w rękach i próbował go nim zranić, machając za siebie. Nie trafił. Zmiennokształtny przeniósł się przed kowala, szykując się do ciosu.

- Nie rozumiesz, że ta walka nie ma sensu? - powiedział nalidianin - Spójrz na twoją i na moją siłę.

Uderzył go. Hef odleciał z taką prędkością, że zrobił w ścianie dziurę i wyleciał za szkołę Chirona. Chłopcy chcieli się wtrącić, jednak po tym czynie zrozumieli, że nawet w czwórkę nie mają szans. 

Nalidianin wyskoczył za nim. Gdy koło niego wylądował rzekł tylko:

- Widzisz? Właściwie to nawet nie chcę z tobą walczyć, gdyż byłaby to strata czasu. Ale jeśli chcesz zginąć, proszę bardzo.

Gdy to powiedział, skierował otwartą dłoń ku niemu. Pojawiła się w niej kula energii. Nalidianin był gotowy, by wystrzelić w Hefa. Wiadome było, że blefował, gdyż tak wielka energia skierowana ku ziemi mogłaby spowodować eksplozję zdolną zniszczyć całą dzielnicę. Jednak chodziło mu o sam przekaz. 

Hef wstał z ziemi. Leciała mu krew z nosa, więc ją wytarł. Spojrzał nieco pogardliwie na nalidianina i rzekł:

- Nie chcesz walczyć, bo jestem dla ciebie za słaby... Więc czego tak naprawdę chcesz?

czwartek, 16 lutego 2017

5. Nowe horyzonty - część 7

Po długiej drodze Kaiton i Uwerth dotarli do górskiej wioski. Nazywana była przez miejscowych Scalonym Zboczem, gdyż to z niej wyruszało się do głównego celu Kaitona i Uwertha. Jednak nazwa ta pochodzi również z tego, że wioska mieści się na dwóch zboczach gór. Żyła ona swoim życiem. Było na niej kilka domów, małych pól uprawnych, hodowli zwierząt. Przez środek wioski przechodziła droga rozchodząca się w pewnym momencie jej przebiegu na dwie. Przy rozstaju tym mieścił się kościół, dom wójta i sklep wielobranżowy. Jedna z dróg prowadziła przez las do jednej z sąsiednich wiosek, druga zaś, skierowana ku górze, prowadziła do klasztoru jedności - celu dwóch braci.

Nie wiedzieli, ile zajmie im nauczenie się tej techniki. Wzięli więc ze sobą trochę ubrań spakowanych w plecaki. Mijając karczmę Uwerth spytał:

- Może zanim wyruszymy, napijemy się czegoś?
- Nie po to tu jesteśmy. - odpowiedział lekko zirytowany Kaiton - Przecież mamy prowiant i picie, prawda?
- No cóż...
- Serio? Miałeś to załatwić.
- Tak jak i miałem załatwić kilkanaście innych spraw. Wyleciało mi to z głowy.
- Ech... No dobra. - powiedział po chwili milczenia - Ale tylko na chwilę. Kupujemy jedzenie, coś do picia i wychodzimy.

Weszli do środka i podeszli do barmana. 

- Dwie butelki wody i coś do jedzenia, poproszę. - rzekł Kaiton
- Nie mamy wody. To bar. Jedyne co mamy to piwo i wódę. Jak nie pasuje to jedź pan do miasta. 
- Daj spokój Geb. - wtrącił Uwerth - To mój brat
- Pan Uwerth. Trza było tak od razu. Ale i tak nie mam tu wody. Mogę wam co najwyżej nalać piwa z sokiem do butelek.
- Nada się - powiedział brat Kaitona - A jak z jedzeniem?
- Nie daje żarcia na wynos. Nawet jeśli zamawia u mnie władca ludzi.
- Nawet jakiejś kanapki?
- Nawet cholernej kanapki. Wybacz, takie rozkazy wójta.
- W takim razie będziemy musieli odwiedzić wójta.
- Nie, zaczekaj, nie idźcie tam!
- Czyżby? Czemu?
- Ja... Nie mogę powiedzieć.
- I tak tam pójdziemy więc po prostu powiedz.
- Oni... Zabiją nas jak powiem.

Teraz już byli pewni, że coś się święci. Od razu ruszyli do domu wójta. 

Uwerth kilkukrotnie zapukał do drzwi. Bez skutku. Powtarzał tą czynność jeszcze kilka razy. Cały czas z tym samym efektem. Postanowił więc wyważyć drzwi siłą. Tak zrobił. W środku był ciemny korytarz. Żadne światło, prócz tego z wyważonych drzwi, tam nie dochodziło.  Weszli do środka. Spojrzeli do pokoju znajdującego się po lewej stronie. Światło się zapaliło. Na środku pokoju stało krzesło, na którym siedział wójt, a raczej jego ciało. Nie żył. Był cały we własnej krwi. Obok niego medytowało dwóch nalidianów. 

Byli oni prawie że identyczni, co rzadko się zdarza wśród nich. Albowiem różnice między jednym a drugim nalidianem są diametralne. Jeden może mieć twardą, ciemną skórę a drugi delikatną, śliską powłokę podobną do płazów. 

Nalidianie medytujący przy zwłokach wójta posiadali twardą, skorupowatą skórę o trawiastozielonej barwie. W miejscach stawów oraz na klatce piersiowej posiadali fioletowe odbarwienia. Ich głowy przypominały korpusy krabów. 

W momencie wkroczenia Kaitona i Uwertha do pokoju obudzili się. Otworzyli szybko oczy. Były jasnofioletowe. Odnieśli wrażenie że spojrzenie nalidian przeszywa ich na wylot. Powstali z ziemi. Byli mniej więcej tego samego wzrostu co ludzie. 

- Kim jesteście i co tu do cholery robicie? - spytał agresywnie Uwerth
- Mógłbym się ciebie zapytać o to samo. - powiedział jeden z nalidian - Z resztą nieważne, i tak nie przeżyjecie na tyle, żeby poznać odpowiedź.
- Spokojnie, bracie. - wtrącił drugi nalidianin - Skoro i tak nie przeżyją, to może zaspokoimy ich ciekawość? Niech mają jakąś radość z życia.
- No tak, zapomniałem, że lubisz bawić się z ofiarami.

Kaiton spojrzał w stronę wyjścia, które natychmiast zasłonił wyrastający z ziemi mur.

- Nawet nie myśl o ucieczce, głupi człowieku. - powiedział drugi nalidianin - Jak już tu wszedłeś, to już stąd nie wyjdziesz. 
- Nie myślałem o ucieczce - powiedział Kaiton uśmiechając się znieważająco - Zastanawiałem się tylko, jak daleko odlecisz po tym, jak skopię ci tyłek.
- Zarozumiałyś... - powiedział pierwszy nalidianin robiąc krok w stronę Kaitona - Pozwól, że pokażę ci gdzie twoje miejsce głupi wytworze thoenów.
Nalidianin ruszył w stronę Kaitona, chcąc go przebić swoją trójszponową dłonią. Władca ludzi jednak nie został obojętny. Błyskawicznie uwolnił swoją moc. Fala uderzeniowa była tak duża, że zatrzymała zryw napastnika. Znajdował się około metra od nalidiana. Wystarczył jeden szybki cios w brzuch, aby odleciał z tą samą szybkością, z jaką na niego ruszył. Drugi nalidianin mógł tylko stworzyć wyrastający z ziemi mur, aby jego brat przypadkiem nie wyleciał za ścianę. 

- Kim... Ty jesteś? - Spytał drugi 
- O! Teraz chcesz rozmawiać! - powiedział nieco szydząco Kaiton - Pozwól że się przedstawię. Jestem Kaiton Kagiris, to jest mój brat Uwerth. Razem jesteśmy dwoma władcami ludzkości.
- Cholera! Że też musieliśmy trafić akurat na władców... - powiedział jeden z nich pod nosem - Jestem Vego, a ten na ziemi to mój brat Yego. 
- Z tego co wiem każdy nalidianin posiada własną, unikalną zdolność. Jakie są wasze?
- Ha! Myślisz, że ci powiemy? - powiedział Yego
- Jesteście na przegranej pozycji. - powiedział Kaiton - Mimo tego, że każdy z was jest inny, wszyscy macie jedną wadę. Nie potraficie ukryć swojej mocy, przez co my doskonale wiemy na co was stać, a wy nie. 
- Sprytnie to sobie wymyśliłeś, - rzekł Vego - ale dopiero co pokazałeś nam swoją moc. Wiemy więc czego możemy się po tobie spodziewać.
- Nie, nie wiecie. Myślicie, że uwolniłem całą swoją moc na jeden cios, mający na celu przypomnienie mi jak się walczy?
- Co tu robicie? - spytał Uwerth - Kto wami dowodzi? Jakie macie zadanie?
- Naprawdę chcesz wiedzieć, co? - powiedział Yego - Przez naszą trudną sytuację na froncie mieliśmy was złamać od środka. No wiesz, przejąć parę waszych wiosek, wznieść parę buntów, osłabić was. A kto nami dowodzi? Nie kto inny jak generał Garin, któremu nawet teraz wysyłamy informacje o was.
- Co?! Jak?!
- Pytałeś o nasze unikalne zdolności. Tak się składa, że umiejętnością Vego jest telepatia. Właśnie wysyła informacje o was bezpośrednio do naszego dowódcy.
- Kto do jasnej cholery jest waszym przywódcą? - spytał Uwerth, jakby miał zaraz wybuchnąć
- Cholera, Yego, masz za długi język. Przecież wam powiedzieliśmy że generał Garin, podszywający się aktualnie pod jednego z członków twojej służby.
- Co?! - Uwerth był coraz bardziej bliski wybuchu wściekłości, jego moc rosła z każdą sekundą.
- I kto tu ma długi język? 
- Za kogo podszywa się ten wasz cholerny generał Garin?!
- Nie tym tonem, człowieku.

Uwerth nie wytrzymał ani chwili dłużej. Jego gniew był już zbyt silny. Nie mógł znieść myśli, że wróg znał jego każdy krok. Ruszył w kierunku nalidian z niesamowitą prędkością. Chwycił ich za szyje i niemalże wgniótł w ścianę. 

- Pytam jeszcze raz! - krzyknął Uwerth - Za kogo podszywa się wasz cholerny dowódca?!
- Cholera... Puść nas... To ci powiemy...
Zrobił to, o co poprosił go nalidianin. Jednak zielonoskórzy nadal byli przyparci do muru. W błyskawicznym tempie po puszczeniu szyi nalidian, Uwerth zmaterializował z energii dwa miecze i przyłożył im do gardeł. 
- A więc? - Spytał już nieco spokojniejszy ale nadal wściekły
- Ja... Nie pamiętam... Wy ludzie macie dziwne imiona... - powiedział Vego
- Gadaj! - krzyknął przykładając im ostrza jeszcze bliżej, wystarczyłoby lekkie przesunięcie ręki, aby pozbawić ich życia
- Przybrał formę jakiegoś lokaja. - powiedział Yego - Tylko jak on się nazywał? Jakoś na V... Viktor... Viniar... Vinet...
- Cholera jasna... Kaiton! - krzyknał Uwerth - Musimy wracać do stolicy!
- Rozumiem o co chodzi. - rzekł Kaiton - A co z nimi? 

Uwerth był dla nalidian bezlitosny. Jeden szybki ruch jego ostrzy wystarczył, aby pozbawić zielonoskórych głów. Pomimo, że po ich śmierci Uwerthowi ulżyło, miał jeszcze na tyle wielką moc, by bez problemu zniszczyć strasznie wytrzymałe ściany Vego. Ich plan nauczenia się techniki fuzji ciał musiał poczekać.